TUTAJ 10 LUTOWYCH DNI PEŁNYCH PRZYGÓD I ODKRYĆ
==================================================================
5 DNI W MARCU
– PRZEZ GÓRY DO MORZA MIĘDZY MENHIRAMI, ZAMCZYSKAMI, POD WODOSPADEM, KAWAŁEK NA
KONIU.
DZIEŃ PIERWSZY – w
deszczu do Baunei
Sniadanie U Mileny |
Tym razem Sardynia przywitała nas i pożegnała deszczem. Na
szczęście pomiędzy było lepiej. Opóźniony popołudniowy przylot do Cagliari
ryanairem z Krakowa, odbiór auta z zaprzyjaźnionej już od 2 lat lokalnej
wypożyczalni i ruszamy w ulewnym deszczy wzdłuż wschodniego wybrzeża do Brunei.
To przyklejone do skalnych ścian gór Gennargentu urocze małe miasteczko. Z
powodu deszczu nici po drodze z punktów widokowych, min Czerwonych Skał w
Arbatax oraz prześlicznego grobu gigantów Osono pod Baunei. Już w ciemnościach
dojechaliśmy do B&B U Mileny w centrum miasteczka, gdzie wita nas kochana,
sympatyczna mama Mileny, która jest Chorwatką. Oprowadzając nas po swoim domu
opowiada o swoim życiu, o wojnie, która zniszczyła jej kraj i o swoim życiu na
Sardynii. Kładziemy się spać pełni obaw o plany na jutro – mamy wędrować górami
do ślicznej plaży Cala Goloritze’, ale jeśli będzie padać?
widok z tarasu w B&B U Mileny w Baunei |
DZIEŃ DRUGI – pod
psią eskortą przez skały i groty na cudowną plażę Cala Goloritze’
mapa szlaku na cala goloritze' |
Budzi nas słońce! Od razu człowiekowi chce się wyskoczyć z
łóżka, zjeść śniadanie na tarasie ze wspaniałym widokiem na góry i morze,
złapać plecak i ruszać na szlak. Jedziemy z Baunei na płaskowyż Golgo, z którego wychodzi szlak na cala Golorotze'. zaraz po wjechaniu na płaskowyż za autem zaczynają biec 2 kundelki, radośnie szczekając na powitanie - tak
brzydkie, że aż piękne...Żartujemy sobie, że to najlepsi lokalni
przewodnicy i poprowadzą nas na Cala Goloritze’ i ku naszemu wielkiemu
zaskoczeniu TAK WŁAŚNIE JEST! Sympatyczne pieski biegną przed nami całą drogę,
wybiegają do przodu, odwracają się sprawdzając czy idziemy za nimi, niesamowici
przewodnicy... Szlak jest piękny – kreta górska ścieżka wśród ogromnych skał,
polany z bardzo starymi, powykręcanymi dębami i oliwami, groty i wbudowane w
nie pasterskie szałasy z gałęzi, stadka górskich kozic spokojnie pasące się w
zaroślach zaraz obok szlaku.
Pod koniec między skalnymi masywami pobłyskuje szmaragdowe morze.
Pod koniec między skalnymi masywami pobłyskuje szmaragdowe morze.
skalny drogowskaz na Cala Goloritze' |
Tylko w jednym miejscu szlak nie jest zbyt jasny, jest rozwidlenie dróg i zadnego oznaczenia, ale tutaj widać juz ostrą wysoką kałe a za nia morze - tzreba sie na nia kierować.
Samo zejście na słynna plażę ze skalnym łukiem to bardzo strome i kręte schodki z poręczą, ostro w dół.
Plaża jest oczywiście pusta,
wieje silny wiatr, morze przykrywa raz po raz biała pianą ogromne skalne bloki
rozrzucone kapryśnymi siłami natury u brzegu morza pod wysokimi ścianami klifu.
To naprawdę fantastyczna, spektakularna plaża a jeszcze piękniejsze jest to, że
jesteśmy na niej całkowicie sami – tylko
my dwoje i naszych 2 psich przewodników, którzy dostają w nagrodę połowę
naszych kanapek, ale byliby stanie zjeść wszystkie. W drodze powrotnej trochę
nam szkoda tych krótkich, krzywych łapek na tych wielkich ostrych skałach i
niesiemy pieski na rękach i w kapturze bluzy. Po powrocie do auta nie chcą się
rozstać z nami i naszymi zapasami jedzenia ;)
Cala Goloritze', niestety bez słoneczka |
kościołek San Pietro na płaskowyżu Golgo |
Przed opuszczeniem płaskowyżu odwiedzamy jeszcze , niestety znowu w deszczu, śliczny kościółek san Pietro, przy którym zwykle można spotkać bardzo oswojone wesołe osiołki, ale chyba uciekły gdzieś przed deszczem. Za to w otaczających kościółek zadaszonych, bardzo starych komórkach, tzw is istaulus, które służyły pielgrzymom przybywającym tu na religijne festy za schronienie, jest bardzo wesoło. Grupa robotników kładących na płaskowyżu nowa sieć elektryczną, rozpaliła ogień w kominku w jednym z tych przykościelnych pomieszczeń, ugotowali sobie na nim obiad, teraz zapraszają nas, żeby usiąść z nimi przy ogniu i pogadać, czekając aż ustanie deszcz. Robotnicy błyskawicznie pzreskakuja z dialektu, którym rozmawiali gdy weszliśmy, na włoski, otwierają się, opowiadają o swoim życiu, jeden robotników jest zakochany w pewnej Polce, opowiada o niej z wypiekami na twarzy. Pytają nas zaciekawieni o nasza podróż i nasz kraj. Właśnie te chwile lubię najbardziej – nie można ich zaplanować...
Płaskowyż Golgo ma wiele ciekawych stanowisk
archeologicznych, resztki nurag, w grotach znaleziono ślady Ludu Szerden–
wielokrotnie wspominany w inskrypcjach egipskich, starożytny lud nieznanego
pochodzenia. W okresie wielkich ruchów migracyjnych zaliczany do tzw. Ludów Morza (przełom
XIII i XII wieku p.n.e.), a współcześnie przez niektórych badaczy utożsamiany z
Sardami, pierwotnymi mieszkańcami Sardynii. Przypłynęli z Mezopotamii
ok.2000 l przed n.e. i przywieźli tu technikę obróbki brązu. Na pewno jeszcze
tu wrócę. Tego dnia nocujemy w dolinie Valle di Lanaitto koło Oliena. Gości nas
wspaniały człowiek – gospodarz Pasquale, oddaje nam do dyspozycji swoją
hacjendę wysoko w dolinie, wprawdzie bez prądu o ogrzewania ( bo akurat zakłada
w niej panele słoneczne i wszystko w
trakcie prac...), ale kiedy rano wychodzimy przy śpiewie ptaków na zewnątrz,
oniemiejemy z zachwytu nad widokiem, ciszą, spokojem miejsca. Tutaj naprawdę
można uciec od cywilizacji.
DZIEŃ TRZECI – w
śniegu do samego centrum wyspy
Na ten dzień zaplanowałam wizytę w bardzo zagadkowym miejscu,
które leży dokładnie w samym centrum Sardynii, co do kilometra
– gdybyście przecięli wyspę równo na pół od góry na dół i w poprzek, dokładnie
na przecięciu 2 linii leży Sorgono, a w nim menhiry starsze od tych w
Stonehenge o 1000 lat! Żeby dotknąć skał, ustaionych tutaj przez ludzi kilka tysięcy lat temu, przełazimy po drewnianej drabince, chyba specjlanie tu po to ustawionej, przez ogrodzenie. Menhirów jest ok. 200, a było dużo więcej, co najmniej
kilkaset, istniało tu ogromne obserwatorium atrologiczne oraz sanktuarium.
Miejsce jest magiczne i bardzo tajemnicze. Dumnie stojące menhiry, ustawione
równo w astronomicznie zorientowanych rzędach, w kręgach, w parach, samotnie
lub przewrócone – w sumie jak ludzie... Spacerować po wielkim wzgórzu można godzinami, znajdzie się w jego najwyższym punkcie i nuraga, czyli kamienna
wieża z ogromnych skalnych bloków – pozostałość prehistorycznej cywilizacji
nuragicznej.
Po bardzo duchowym spotkaniu z prehistorycznymi menhirami jedziemy
w stronę Seulo – to rejon słynący z wodospadów, źródeł i naturalnych basenów
skalnych stworzonych przez naturę, tzw piscine naturali. Jedziemy do nich w
śniegu, dookoła ośnieżone góry, na poboczach drogi leżą zwały śniegu – czujemy się
jak w Polsce... Zatrzymujemy się w maleńkich miasteczkach i wioskach rejonu Barbagia
na kawę, herbatę i pogaduchy z miejscowymi - wszyscy dookoła mówią, że jeszcze nigdy nie było takiego marca, ze
powinno być 20 stopni i pełne słońce. No, w sumie lepszy śnieg niż deszcz! Wśród
wirujących płatków śniegu szukamy pierwszego wodospadu – Sa Stiddiosa.
Niestety szlak jest beznadziejnie oznaczony już od samego początku i tracimy 2
godziny na bezowocne poszukiwania. Obiecuje my sobie tu wrócić lepiej
przygotowani mapowo i ruszamy dalej do wodospadu
Su Stamou e Su Turrunu, który udaje się znaleźć o wiele łatwiej.
Jest wspaniały –
wyobraźcie sobie wysoka skalna ścianę zaokrągloną o góry, w niej ogromne skalne
„usta”, a z nich wylewająca się z wielką mocą rzeka tworząca na dole naturalny
wielki basen. Latem ludzie kapią się tutaj i ja także wpisuję to doświadczenie na
moja „ słynną sardyńską listę”. Tego wieczoru wracamy na nocleg w to samo
miejsce – do ukrytej wysoko w górach
pustelni gospodarza Pasquale, gdzie jest tak cicho, że można usłyszeć jak
głośno jest we własnej głowie...
pustelnia w Dolinie Llanaitto - nasze miesjce noclegowe |
Krzyś wącha domowe przetwory Pasquale |
Pasquale zaprosił nas do swojej kulinarnej piwniczki w Oliena na starym mieście, dojrzewają tam robione przez niego sery, wędliny, oliwa z oliwek i domowe wino. Dostaliśmy na drogę wielki ser, 5 litrowy baniak wina i butelkę miesjcowej oliwy. Musicie wiedzieć, że Oliena lezy w strefie Blue Zone - jednej z tylko 5 na świecie - to obszary, gdzie ludzie żyja najdłużej, najzdrowieij i najszczęśliwiej.
DZIEŃ CZWARTY – w słońcu nad klifami do przepięknej Cala Luna i relaks po trekkingu w dzikich termach
Tego ranka znowu wita nas ostre słońce, żegnamy tym razem na dłużej ( bo na pewno kiedyś tu wrócimy by powędrować do prehistorycznej wioski Tiscali ukrytej w wydrążonym kraterze) dolinę Lanaitto w wśród pięknie podświetlonych przez słońce białych skał masywu Supramonte jedziemy do nadmorskiego miasteczka Cala Gonone.
ja i Agatka |
Na szlaku jest nas troje – rano dołączyła do nas nasza
rodaczka Agata. Przypłynęła nad ranem promem na Sardynię z Livorno do Olbii i
natychmiast po zjechaniu z promu przejechała pół Sardynii, żeby zdążyć wyruszyć
z nami na szlak. Agata to pełna optymizmu i otwarta na świat dziewczyna, od
niedawna próbuje samodzielni e stworzyć swój mały świat właśnie na Sardynii, to
zaszczyt dla mnie maszerować szlakiem obok niej J
trasa trekkingu |
Szlak na Cala Luna najpierw prowadzi w dół do ślicznej małej plaży zamkniętej
skałami – Cala Fuili, potem wspina się ostro w gore na szczyty okalających
zatokę Orosei wysokich gór, potem nie może się zdecydować – iść w górę czy w dół,
ale po drodze na osłodę podaje spektakularne widoki. Świeci słońce, kwitna kwaity - tu wiosna już na całego. Jeśli macie cały dzień, możecie p;o drodze zboczyc do groty Bue Marino i ziwdzić ja za ok. 10 euro. Na szlaku jest drogowskaz do niej.
Cala Fuili |
za nami w dole Cala Luna - to juz prawie koniec wędrówki, tzreba jeszcze przejść przez pastwiska i rzekę |
Tego wieczoru wpadamy jeszcze na szybka kolację do
restauracji L’Oasi w Oristano, w nadmorskiej dzielnicy Torregrande, gdzie zaraz
przy plaży mamy nasz nocleg. Serwują nam smażone rybki i owoce morza – wiedziałam,
że Oristano słynie z dobrej kuchni morskiej, ale teraz już wiem, że tak naprawdę
nie wiedziałam jak dobrej! Tak świeżych, krychych i pysznych frutti di mare
jeszcze w życiu nie jadłam, a małe rybki
przytulone do nich na talerzu nazywają się mangiatutto, co znaczy zjedz
wszystko i grzechem byłoby tego nie zrobić... To był niesamowity, długi i
wspaniały dzień, zasypiamy bardzo zadowoleni i pozytywnie zmęczeni w wielkim mieszkaniu
z widokiem na morze, w którym ugościła nas przemiła Bruna – kolejny gościnny Sardyńczyk
spotkany na naszej drodze.
DZIEŃ PIĄTY – patataj
przez sardyński kraj...
łąka na plaży Torregrande |
Gianni - ekspert od płaskowyzu Giara di Gesturi |
Po jeździe konnej ruszamy dalej na południe, zostawiamy za sobą
ostatnie widoczki sardyńskich gór i jedziemy przez bardzo rozległe i niemal
płaskie tereny równiny Campidano. Po godzince jazdy na horyzoncie pojawia się
ostra, wysoka góra z ruinami zamczyska na szczycie. To zamek Castello di Acquafredda, którego
budowniczy pojawia się w Boskiej Komedii Dantego. Kupujemy bilet za 4 euro i
spacerujemy pod górkę na sam szczyt góry .
Zamczysko robi wrażenie, było kiedyś
ogromne, świetnie zarządzane, wyposażone we wszystko, co trzeba by przetrwać
długie oblężenie. Z góry wspaniałe widoki na równinę. Z zamku jedziemy do
Cagliari – stolicy Sardynii, gdzie w nadmorskiej dzielnicy Poetto czeka na nas
z kolacją nasza przyjaciółka Patrizia i jej słodka 2 letnia córeczka. Krzyś
spędza wieczór na zabawie z sardyńską dziewczynką i okazuje się, że niepotrzebny
do tego język włoski, poznaje nawet nowe słowo - „aiuto”.
Następnego ranka, w ulewnym deszczy jedziemy na lotnisko i
wracamy do Polski. Ściskam w reku kupiona na lotnisku książkę – „ 101 storie Sulla
Sardegna che non ti hanno raccontato” , czyli 101 opowieści o Sardynii, których nigdy nie słyszałeś. W środku
super wciągające historie, legendy i ciekawostki o wielu miejscach, w których byłam i wielu, w których dopiero będę. Ach, ile jeszcze takich
wizyt przede mną...Castello di Acquafredda w Siliqua |
5 dniowy wypad w marcu na Sardynie |
==============================================================
23-30.01.2018
STYCZNIOWY TYDZIEŃ NA SARDYNII -W KRAJU KWITNĄCYCH MIGDAŁÓW
tu film na You Tube z fragmentami tej podróży :
"Szmaragd, koń i mandarynki"
w styczniu na Sardynii jest już wiosna i kwitną drzewa migdałowe |
Postanowiliśmy spędzić styczniowy tydzień na Sardynii i
odwiedzić kilka nieznanych nam jeszcze miejsc głownie na południowym zachodzie,
zachodzie oraz w głębi wyspy, obejrzeć sardyński karnawał, wspiąć się na
wystającą z morza skałę Pan di Zucchero, wykąpać w dzikich termach ... Przejechaliśmy 1100 km w tydzień. Plan w
dużej mierze się udał, poniżej relacja dzień po dniu:
to mniej więcej trasa, jakaązrobiliśmy |
Przylecieliśmy do Cagliari po południu, odebraliśmy auto z
wypożyczalni i ruszyliśmy wzdłuż południowego wybrzeża na zachód w stronę Teulady, gdzie czekał na nas nocleg u
przyjaciół . Po drodze zatrzymaliśmy się na plaży Nora w Pula. Stoi tam kościółek Sant Efisio, spod którego 1
maja od 361 lat rusza największa w Europie procesja religijno-folklorystyczna
oraz ruiny fenickiego miasta. Nie udało nam się już wejść na teren tych wykopalisk
antycznych, ale podkradliśmy się do nich od tyłu, odkrywając przy okazji super
klimatyczną zatoczkę z rybackimi barkami.
rybacka zatoczka na tyłach wykopalisk Nora w Pula |
Chcieliśmy bardzo odwiedzić słynna plażę Tueredda, ale dojechaliśmy do niej już po zachodzie słońca, cóż, w ciemnościach ślicznie szumiało morze, a wyobraźnia podpowiadała śliczne widoczki znane ze zdjęć tej plaży ;) Słońce o tej porze roku na Sardynii zachodzi ok. 17.30-18, co mocno skraca czas aktywnego zwiedzania i fotorafowania. Najlepsze było jednak przed nami – wspaniała rybna kolacja i gościna u naszej rodaczki Renaty i przemiłego kapitana żaglowca Roberto. Wspaniały i bardzo wesoły wieczór, super pyszne surowe krewetki, smażone kalamary (uwielbiam je! ), makaron z pysznym sosem, i niespodzianka szczególna – nazbierane własnoręcznie przez Renatę asparagi , czyli dzikie szparagi, przyrządzone z masełkiem i sola, pycha... i jeszcze sardyńskie migdały rozbijane w niesamowitym dziadku do orzechów zbudowanym przez kapitana i noże, które sam wyrabia z rękojeściami z rogów zwierząt, i meble budowane przez niego z czego się da, dobre wino, opowieści o żaglowcach, morzu i o miłości, wielkie dzięki Reniu i Roberto!!!
DZIEŃ 2 – gaj
pomarańczowy, laguna w końskim siodle, największa sardyńska wyspa i promem na
koniec świata
Rozpoczęliśmy go wizyta w magicznym miejscu – stare sardyńskie gospodarstwo otoczone gajem pomarańczowym, z którego Renia i Roberto tworzą swój wymarzony pensjonat. Już niedługo będzie gotów i jeśli szukacie na wakacje klimatycznego lokum z super rodzinna atmosfera i opiekuńczymi gospodarzami, oraz żaglowcem z załoga do Waszej dyspozycji, to ruszajcie właśnie tam! Przy okazji wzięliśmy udział w zbiorach pomarańczy i mandarynek prosto z drzew ( w styczniu na Sardynii dojrzewają cytrusy)
Potem ruszyliśmy w kierunku Porto Pino. W pobliżu miasteczka byliśmy umówieni w stadninie koni, przemiły Manolo na naszych oczach zdjął podkowy jednemu z rumaków, opowiadając o swoim życiu i pasji do koni, po czym ruszyliśmy na 2 godzinną przejażdżkę po okolicy. W tym rejonie nad brzegiem morza naprzeciw wyspy Sant’Antioco ciągną się stawy solankowe i laguny, wspaniałe tereny na konne wypady.
Manolo zdejmuje podkowy |
Następny etap podróży to wyspa Sant Antioco, to największa wyspa u brzegów Sardynii i wjeżdża się na nią długim na 5 km mostem-groblą. Na wyspie obejrzeliśmy plaże Coaquaddus, pokrytą wyrzuconymi przez morze meduzami i niesamowity punkt widokowy Nido dei Passeri. Następnie przejechaliśmy na jej północny kraniec do portowego miasteczka Calasetta, by przepłynąć z niego mini promem na koniec świata – na jeszcze mniejszą wysepkę San Pietro. Calasetta to fantastyczne biało-błękitne miasteczko, eleganckie uliczki, uroczy port – byłam zaskoczona urodą tego miejsca i musze tam jeszcze wrócić... 20 minutowy rejs malutkim promem mieszczącym może z 10 aut i wysiedliśmy w Carloforte. Pół godziny krążyliśmy wąskimi, w większości jednokierunkowymi uliczkami, zanim zrozumieliśmy, że nasze miejsce noclegowe jest na Starówce. Nie da się tam zaparkować, zostawiliśmy auto na parkingu portowym i w 3 minuty piechotą byliśmy w mieszkaniu, które zaoferowała nam znajoma, która wyjechała na zimę z Sardynii. Czekało na nas z niezamkniętymi na klucz drzwiami – tak gościnni są Sardyńczycy... Zostawiliśmy bagaże, połaziliśmy po prześlicznych uliczkach Carloforte, zjedliśmy pizzę, pan od pizzy poczęstował nas dodatkowo lokalna specjalnością – pizzą z mąki cieciorkowej i opowiedział o historii wyspy. Carloforte okazało się jeszcze śliczniejsze niż Calasetta i tam też muszę wrócić...;)
palmy na ulicy w Calasetta |
prom na wysepkę San Pietro |
DZIEŃ 3 – powrót na
ląd Sardynii, wspinaczka na Kostkę Cukru, degustacja jeżowców i wydmy pod
gwiazdami
Rano objechaliśmy niemal dookoła wysepkę – ma tylko 50 km
kw, posiedzieliśmy na ślicznej plaży Caletta
Genio, potem super panoramiczny klif - Punta
delle Colonne. Zatrzymaliśmy się po drodze na cmentarzu – całkiem inny niż
nasze. Co ciekaw - na każdym grobie zdjęcia w 90% uśmiechniętych ludzi, wiele grobów z
XVIII i XIX wieku. Następnie spacer po rozświetlonym słońcem portowym bulwarze.
Carloforte to niezwykle eleganckie i pełne klasy miasteczko, założone przez
Genueńczyków, całkiem inne klimaty od typowych sardyńskich miasteczek.
plaża na Isola San Pietro |
Punta delle Colonne na San Pietro |
cmentarz na San Pietro |
eleganckie miasto Carloforte |
podpływamy do Pan di Zucchero - morze jeszzce dość spokojn |
Promem wróciliśmy na ląd Sardynii, do Portoscuso, gdzie w porcie czekał na nas sympatyczny Roberto z motorówką, ale to nie kapiran Roberto z Teulada, tylko inny Roberto - z Portoscuso. Zgodził się, mimo niespokojnego morza i bardzo nie sezonowego okresu, podwieźć nas pod Pan di Zucchero. To największa w Europie i druga na świecie faraglione – czyli wystająca z morza skała-kolumna. Ma wysokość 133 m n. p. m. i poprowadzono na niej kilka dróg wspinaczkowych, w tym via ferrate, czyli ubezpieczona drogę wspinaczkową. Wskoczyliśmy na motorówkę już w uprzężach i kaskach, bo prosto z motorówki trzeba wejść na ferratę. Udało się, choć nie było łatwo, po 1,5 godzinie Roberto miał po nas wrócić.
ferrata na Pan di Zucchero |
Ferrata na Kostce Cukru, bo to mniej więcej oznacza nazwa skały, nie jest trudna, ale bardzo panoramiczna, na górze skały jest ścieżka, można obejść ja w 10-15 minut , z góry extra widoki na wybrzeże Sardynii i na stary port załadunkowy kopalni minerałów – Porto Flavia oraz plażę Masua. W sezonie z tej plaży można podpłynąć bardzo szybko do Kostki Cukru. Pod koniec wyznaczonego czasu Roberto zadzwonił i powiedział, że jeśli jak najszybciej nie zejdziemy w dół, to może nam się nie udać wrócić na pokład motorówki, bo morze staje się coraz bardziej wzburzone. Zejście w dół ferrata było więc super szybkie i na granicy bezpieczeństwa, na dole rzeczywiście morze rzucało motorówką jak oszalałe i cudem udało nam się „skokiem na główkę” ze skały trafić na pokład gommone, uff... Jednak to nie koniec emocji – powrót ok. 40 minut po bardzo niespokojnym morzu to była wielka dawka adrenaliny, morski rollercoaster + ryk silnika w duecie z wichrem. Nie da się opisać jak rzucało ta motorówką, nienawidzę karuzel i huśtawek, nie wiem, jakim cudem to przeżyłam... Roberto bardzo chciał pokazać nam w drodze powrotnej coś jeszcze, udało się wpłynąć do morskiej groty Grotta Sardegna, nazwa pochodzi od tego, ze wypływa się z niej przez wielki otwór w kształcie mapy Sardynii.
Tutaj obejrzycie filmik z tej wspinaczki - VLOG ALICJA NA SARDYNII
spacer na dachu Kostki Cukru |
degustujemy jeżowce |
bottarga z tuńczyka |
Ruszyliśmy dalej na północ wzdłuż zachodniego wybrzeża, bardzo chcieliśmy zdążyć przed zachodem słońca na wydmy Is Piscinas, niestety dojechaliśmy po ciemku, ostatni etap drogi tam to właściwie bezdroża, jedzie się między jakimiś ruinami, klimaty jak z horroru... Pozostało nam jeszcze dojechać do miasteczka Guspini, trochę wgłęb lądu, gdzie mieliśmy kolejny darmowy nocleg, tym razem z couchsurfingu. Spaliśmy w najstarszej części miasteczka, wejście na podwórko domu naszego gospodarza było jak z bajki...
DZIEŃ 4 – palmowe aleje, antyczne miasto, joga na kwarcowej plaży i kocia plaża bez kotów
Rankiem wyszliśmy z domu, wrzuciliśmy klucz w umówione miejsce,
bo nasz gospodarz wyszedł wcześniej do pracy i weszliśmy do baru w miasteczku
na kawę i cornetto. Miły pan z baru powiedział nam, że koniecznie trzeba zobaczyć w Guspini Basalti
Colonnari – jakiś fenomen geologiczny. To według opisu „ geologiczny spektakl
ze skałami wulkanicznymi i bazaltowymi w roli głównej, w formie kościelnych organów”.
Więc podjechaliśmy na wzgórze za
miastem, piękny widok na okolicę, zagajniki fichidindii,
czyli opuncji figowych i sterczące z ziemi dziwne, wysokie skały. Następnie
ruszyliśmy dalej na północ wzdłuż zachodniego wybrzeża na półwysep Sinis. Tam czekały na nas przepiękne aleje obsadzone
palmami, czuliśmy się na nich jak w Las Vegas. Zwiedziliśmy bardzo ciekawe
ruiny antycznego miasta Tharros, założonego przez Kartagińczyków, kiedy
kręciliśmy tam nagrania na vloga, miła pani kasjerka spytała, czemu nie
powiedziałam, ze jestem dziennikarką ( nie jestem, ale chętnie zostanę...) i
zwróciła nam 10 euro za bilety.
Potem relaks na ślicznej kwarcowej plaży Is Arutas, rzeczywiście pokrytej ziarenkami kwarcu. Zrobiło się tak ciepło, ze zdjęliśmy buty i połaziliśmy po morzu. Starczyło tez czasu na kilka asan jogi na pięknych skałach.
ruiny antycznego miasta Tharros na półwyspie Sinis |
Potem relaks na ślicznej kwarcowej plaży Is Arutas, rzeczywiście pokrytej ziarenkami kwarcu. Zrobiło się tak ciepło, ze zdjęliśmy buty i połaziliśmy po morzu. Starczyło tez czasu na kilka asan jogi na pięknych skałach.
kwarcowa plaża Is Arutas |
hiszpańska wieża obronna na cyplu Capo Mannu |
Następnie widokowy cypel na południowym krańcu półwyspu Sinis – Capo Mannu z ładną hiszpańską wieżą (
sieć takich wież oplata całą Sardynię dookoła). Na koniec na półwyspie Sinis
zajechaliśmy na słynną „kocia Plażę” –
Su Pallosu, żyje przy niej duża kolonia dzikich kotów, niestety nas powitał
tam tylko jeden przedstawiciel kolonii, powiedział, że reszta kotów poza
sezonem wypoczywa w kocim kurorcie, zjadł nam trochę sera i odszedł, mrucząc na
pożegnanie.
Su Pallosu - kocia plaża |
My natomiast pojechaliśmy dalej na północ wzdłuż zachodniego wybrzeża ( tak, tak – jeszcze się nie skończyło..), mały przystanek przy ładnym skalnym łuku – S’archittu, potem dojazd bezdrożem i dojście pieszo przez krzaki do wodospadu – Cascada Cabo Nieddu, niestety wyschnięta L - na Sardynii bardzo mało pada już od dawna, są poważne kłopoty z wodą.
stare kamieniczki w Cuglieri, dużo z nich na sprzedaż... |
DZIEŃ 5 – święta studnia, dzikie termy, domy wróżek i sardyński karnawał
pozzo di sSanta Cristina |
Niełatwo mi opisywać ten dzień, był wspaniały, ale prawdopodobnie
straciliśmy niemal wszystkie zdjęcia i nagrania z niego, buuuu.... L w każdym razie rano pomedytowaliśmy
przy magicznym Pozzo di Santa Cristina
– to jedna z ok. 50 świętych studni, mają ok. 5-6 tysięcy lat, to
prehistoryczne miejsca kultu i uzdrowiska, badania potwierdzają, że energia ziemi jest tam bardzo wysoka i ma właściwości
uzdrawiające.
styczniowy poranek w dzikich termach |
domy wróżej w Su Prunittu |
O wiele zdrowsi niż wcześniej, pojechaliśmy dalej, żeby jeszcze bardziej się podleczyć w rzymskich termach w Fordongianus. Oczywiście w tych dzikich, za darmo, bo tak lubimy najbardziej. Miejsce niesamowite, relaks nie do opisania.
Następny przystanek
tego dnia to necropoli Su Prunittu –
kompleks ok. 20 domów wróżek – domus de Janas. To grobowce sprzed ok. 5 tysięcy
lat wykute w skałach. Urządziliśmy sobie lunch na werandzie jednego z domów
wróżek, proszą wcześniej grzecznie gospodynie o pozwolenie, bowiem według
sardyńskich legend, wróżki z domus de janas nie zawsze są życzliwe..
lunch na werandzie przed domem wróżki |
Donna Zenobia - tradycyjny strój karnawałowy z Macomer |
karnawał w Macomer |
DZIEŃ 6 – w krainie sardyńskiej poezji, sera, w poszukiwaniu
straconej nuragi, zameczek na wysokiej górze i sardyńskie nietoperze
Luca kroi ser, któray dojrzewał 2 lata |
Rano ostatniego dnia naszej objazdówki Federico odczytał nam
z murala na Sarym Miescie poemat lokalnego poety w dialekcie sardyńskim, tłumacząc go na włoski, ja tłumaczyłam go
Krzysiowi na polski, a Krzyś powtarzał go po śląsku – było uroczo,
międzyjęzykowo i wzniośle. Potem Federico zaprosił nas do domowej wytwórni sera
swojego przyjaciela Luca. To byo bardzo ciekawe, bo sery kocham, ale niewiele
wiem o ich wytwarzaniu. Luca to pasjonata i eksperymentator, jego sery są
bardzo eko i bardzo pyszne.
Pogawędziliśmy także o słynnym casu marzu – serze z larwami much. Kupiliśmy od niego 2 sery (
bez larw), dostaliśmy w prezencie butelkę
domowej oliwy i pojechaliśmy zobaczyć jedną z najładniejszych sardyńskich nurag
– Nuraghe Santa Barbara.
Nuraga Santa Barbara |
Miało być 7 minut jazdy z miasteczka, ale GPS oszalał, krążyliśmy i krążyliśmy i w końcu po 1,5 godzinie dojechaliśmy, niesamowite prawda? Nuraga jest piękna i bardzo ciekawa. Obok pasą się krowy i konie i widać z niej ładnie całe Macomer zbudowane na płaskowyżu. Następnie ruszyliśmy na wschód, w stronę najwyższych gór Sardynii – Gennargentu. Widoki wspaniałe, dużo zakrętów, śliczne zagubione w górach miasteczka, np. Lanusei. Już po drugiej, wschodniej stronie Sardynii zjechaliśmy z głównej drogi do malutkiej miejscowości Quirru, zostawiliśmy auto na placyku i wspięliśmy się na wysoka górę, na której stoją ruiny zameczku z XIII wieku – Castello di Quirru. Ludzie, którzy chodzą po górach, na pytanie „ po co się tak męczyć? „ , często odpowiadają – „ bo z góry wszystko wygląda inaczej” i zameczek Quirru jest właśnie takim miejscem.
zamek Castello di Quirra |
Zrobił się już wieczór, mieliśmy jeszcze odwiedzić pewną dziką plażę, ale będzie musiała zaczekać. Trzeba było dojechać na godz. 19 do Costa Rei, gdzie mieliśmy przenocować w domu znajomych. Ostrzegali, że dom od dawna niezamieszkany... Weszliśmy i na nasze powitanie wyleciały z łazienki pipistrelli czyli nietoperze, w domu było sporo śladów ich bytności, ale darowanemu koniowi itd..., więc przenocowaliśmy spokojnie.
DZIEŃ 7 - plaża z bajki, wino z beczki i ravioli z ricottą
Rano za to zjedliśmy śniadanie
na tarasie z oszałamiającym widokiem na morze, w pełnym słońcu, bo to wschodnie
wybrzeże i słońce wschodzi znad morza. Pojechaliśmy na słynną plaże Scoglio di Peppino i przyznaje, że ma
prawo do sławy, to bajkowe, śliczne miejsce – kreatywna wariacja na temat szmaragdowego
morza, różnokolorowych skał i drobnego piasku, ach! Krzys tak się zachwycił, że az stanął na głowie...
scoglio di peppino na Costa Rei |
Po południu byliśmy umówieni
z naszym wielkim przyjacielem Lucio, który prócz, tego, że przenocował nas na
tę ostatnia noc tej podróży, to jeszcze zaprosił do winnicy swojego znajomego –
pana Feruccio Deiana. Winnica była
wspaniała, nowoczesna, sala degustacyjna to właściwie wielkie muzeum wina,
podziemna sala z beczkami jak z bajki, no a wina, podawane przez samego
gospodarza winnicy, jak to sardyńskie wina – „ doskonałe, intensywny aromat, finisz
z lekką nutą waniliową, elegancko
wytrawne, dobrze zbudowane i harmonijne, z doskonałą równowagą i wyraźnymi
cechami odmiany. W smaku czuje się mineralność skały. Jest ono bardzo świeże, z
dobrą kwasowością, szczodre, pełne przyjemnego ciepła alkoholu, smaczne i
treściwe” –skorzystałam z gotowego opisu, ale czy nie brzmi cudownie? ;)
winnica Feruccio Deiana |
Wyjechaliśmy z winnicy bardzo weseli i w doskonałych humorach i z kartonem wina podarowanym przez gospodarza, w domu Lucio i Simonetty ugoszczono nas pyszną kolacją – ręcznie lepione ravioli z ricottą i skórka pomarańczową, domowe nalewki i rozmowy z przyjaciółmi. Niestety nie za długie, bo trzeba było jeszcze posprzątać i umyć auto przed oddaniem do wypożyczalni i spakować się na lot powrotny.
DZIEŃ 8 – powrót do Polski porannym lotem
co by tu zaplanowac na następny raz na Sardynii...? hmmm... na pewno w najbliższych planach przejażdżka Trenino Verde - zabytkową Zieloną Ciuchcią, kolejna ferrata, tym razem w Iglesias, wyprawa motorem na panoramiczne drogi, nocleg na dzikiej plaży...
Świetna inspiracja na wyjazd poza sezonem! Dziękuję bardzo :)
OdpowiedzUsuńdzięki :) wracamy znowu w marcu...
UsuńDzień dobry,
OdpowiedzUsuńBardzo dużo fajnych miejscówek i inspiracji. Pozwolę sobie skorzystać :)
A czy mogę prosic o namiary na lokalne wypozyczalnie samochodów, z których Państwo korzystali. Z góry bardzo dziękuję. agajurzak@gmail.com
Super opis zachęcający do odwiedzin!
OdpowiedzUsuńJa również proszę o polecenie wypożyczalni. Super blog!
OdpowiedzUsuńproszę pisać na maila - alicja73@vp.pl
UsuńW sobotę lecimy do Cagliari z dziećmi. Może polecić Pani jakieś must be do zwiedzania przez 4 dni😊
OdpowiedzUsuńwitam, proszę wysłać mi maila - alicja73@vp.pl
OdpowiedzUsuń